HISTORIA


 

Rok 704 dziwny był to rok. Podobno w sąsiedniej wiosce urodziło się ciele z dwoma głowami, a w lipcu spadł śnieg. Co bardziej dociekliwi twierdzili, że nic w sąsiedniej wiosce tylko w zagrodzie u Macieja, nie cielę tylko kurczak i nie z dwoma głowami tylko dwoma nogami, a śnieg to nic innego jak pierze z wójtowej pierzyny co to ją jego żona na płocie podczas wietrzenia rozdarła. Kto by tam jednak wierzył takim plotkom. Jak nic były to znaki nadchodzącego nieszczęścia. A nieszczęście przyszło wkrótce.

Młody książę Mirko, który po śmierci swojego ojca objął władzę nad państwem Polan chętnie przyjmował na dwór podróżnych przybywających do księstwa.
Zarówno kupców z dalekiego Kitaju handlujących jedwabiami jak i sprzedawców przypraw korzennych przybywających z południa. Uczonych z tobołkami wypchanymi księgami, poetów i bardów sławiących czyny rycerzy. Pewnego dnia zjawił się w grodzie dziwny człowiek. Dladolicy, wyłupiastooki w śmiesznej czapce ze smokiem. Powiadano, że był magiem. Obcy niewiele o sobie mówił. Zamieszkał w ruinach starej twierdzy, którą nic wiedzieć jakim sposobem w krótkim czasie doprowadził do całkiem znośnego stanu. Okoliczni mieszkańcy powiadali, że widzieli licha i strzygi, które łatały mury i drewno z lasu na budowę znosiły. Wkrótce do Zamku Kościeja, bo takie było miano czarownika, zaczęli ściągać różni wojownicy. Książę pozwalał na to gdyż nie dokładając dukata z własnego skarbca zyskiwał zbrojnych, którzy rozprawili się ze zbójami łupiącymi kupców na trakcie. Oczywiście znaleźli się i tacy złośliwi mieszkańcy, którzy twierdzili, iż owi zbóje sami są teraz żołnierzami Kościeja. Kto by jednak dał wiarę mącicielom, tym bardziej że pokarał ich co do jednego sam Światowit. Pobodło ich dwugłowe cielę i leżeli teraz w łożach bredząc w gorączce coś o bandytach z patkami.

Pewnego razu Kośeiej zaprosił do swojego zaniku Mieszka, najwierniejszego rycerza księcia. Pokazał mu magiczny wywar uodparniający na magię. Powiedział też, Że chętnie przygotuje taki napój dla całej armii Mirka. Rycerz był jednak nieufny i nim poczęstował swoich wojów sam spróbował. Okazało się, że Kościej mówił prawdę. Mieszko stał się całkiem odporny na wszelką magię. Nie wiedział jednak, że nekromanta rzucił na napój też inne zaklęcie. Ten, kto wypił wywar prócz odporności na magię stawał się kompletnie nieodporny na rozkazy Kościeja.
Mieszko zgodził się dać napój wszystkim wojom. Czarnoksiężnik jednak zaczął go zwodzić tłumacząc się brakiem składników i długim czasem przygotowania. Kazał przyjść rycerzowi za kilka dni. Naprawdę jednak nie chciał przygotowywać drogiego napoju.
Nocą, gdy wszyscy spali zakradł się pod mury grodu i Zażądał od Mieszka zaprowadzenia się tajnymi korytarzami do komnaty księcia. Tam rzucił na księcia zaklęcie i uprowadził go do swojego Zamczyska.
Nie chciał go zabijać, niewiele by mu to dało, ludzie zbyt mocno kochali swojego władcę by podporządkować się bez większego oporu Kościejowi. Czarnoksiężnik chciał rzucić czar zapomnienia na mieszkańców, by nikt z nich nie pamiętał Mirka. Jego samego zaś zamienić zamierzał w zwierzę i wypuścić do lasu.
Kościej przygotował księgę Z zaklęciem zapomnienia i zaczął rzucać zaklęcie. Gdy nagły podmuch wiatru otworzył Z trzaskiem okno, zrzucając z parapetu kilka retort. Czarnoksiężnik zamknął okno i dokończył rzucanie czaru w tym momencie książę Zniknął.
Jeden rzut oka na księgę wystarczył by Kościej Zrozumiał swoja pomyłkę. Wiatr, który wpadł przez okno przewrócił kilka stron w księdze nekromanta połączył czar zapomnienia z czarem teleportacji. Teraz było już za późno, trzeba było przygotować się do przejęcia władzy.

Pierwsze promienie Słońca wyjrzały zza horyzontu barwiąc chmury na różowo-czerwony kolor. Nadchodził dzień, czas gdy ciemne moce słabły. Magiczny krąg, który już wkrótce miał przywrócić światu porządek albo pogrążyć go w chaosie był gotowy.
Dobromir podszedł do stołu zawalonego grubymi księgami i zwojami pergaminu z podobnymi rysunkami jak ten, który właśnie skończył. Usiadł na stojącym obok trójnogu by chwile odpocząć. Rytuał, który zaraz zacznie odprawiać będzie wymagał dużego wysiłku i skupienia.
Wraz z wspinającym się na nieboskłon Słońcem cień rzucany przez starożytne głazy niechętnie spełzał z magicznych symboli, jeszcze chwila i cały wzór zalany Zostanie słonecznym blaskiem. - Przygotuj się Książe - Kapłan zwrócił się do pustego jeszcze symbolu. Wkrótce wszystko będzie jasne. Chaos czy porządek, zależy kto lub co przybędzie na wezwanie.
Dobromir podszedł na skraj okręgu i obchodząc go powoli szeptał chrapliwe słowa w języku, jakiego nie używano na tych ziemiach od setek lat. Migotliwa, błękitna mgiełka zaczęła powoli unosić się nad ziemią tworząc małe wiry. Po chwili same symbole zaczęły się jarzyć żółtozielonym światłem Kapłan zatrzymał się i wrzucił w wirująca mgle przygotowane wcześniej magiczne ingrediencje, wystrzeliły kolorowe iskry i po chwili powietrze przeszył dźwięk jakby rozrywanej materii spotęgowany tysiąckrotnie. Pośrodku wzoru pojawiła się szczelina sięgająca poprzez wymiary. Dobromir wycharczał kolejne zaklęcie, krople potu wystąpiły mu na czoło. Musiał powstrzymać napierające byty chcące przeniknąć do naszego świata. Odszukać pośród nich ten właściwy, nadąć mu formę, jaką już kiedyś posiadał. Tylko on mógł przejść. Kapłan wyczuł go szybko, przez lata był z nim związany i teraz widział go wyraźnie pośród innych duchów i demonów. Przywołał w umyśle obraz młodzieńca, którego znał.

Mgła uformowała się w ludzka postać, duch prześlizgnął się pomiędzy innymi i wszedł w unoszący się nad runami obłok.
Dobromir resztka sił wypowiedział zaklęcie zamykające miedzy wymiarowa bramę. Krzyk wściekłości i żalu tysięcy istot, które nie prześlizgnęły się na Ziemię jeszcze chwile odbijał się echem. Kapłan osunął się na kolana.
- Udało się, udało! Bogom niech będą dzięki! Witaj książę, po tylu latach, witaj w domu.
- Na zatartym już rysunku stał Mirko. Taki jak pięć lat temu, gdy Kościej usunął go z tego świata.
- Kim jesteś? Gdzie ja jestem? - Książę rozejrzał się niepewnie.
- Przeklęty Kościej, straciłeś pamięć książę. Starzec powoli wstał z klęczek. - Jesteś Księciem Mirko. Pięć lat temu czarnoksiężnik Kościcj podstępem pozbawił cię władzy i wtrącił w pustkę między wymiarami rzeczywistości. W miejsce gdzie żyją demony i inne potępione duchy.
- Czy to ty mnie tu sprowadziłeś?
- Tak, udało mi się, z boską pomocą. Jestem twoim starym przyjacielem. Nic nie pamiętasz?
Książę stal chwilę bez ruchu jakby szukał w pamięci obrazów przeszłości. Poczym rzucił się na starca i mocno go objął.
- Dobromir. To naprawdę ty Dobromirze.
- Tak Mirko, to ja. Teraz, gdy wróciłeś poprowadzisz swoich wiernych wojów do zwycięstwa.
- Gdzie oni są?
- Ukrywają się przed sługami Kościeja w lasach, nękając go i napadając na jego wozy Ze zrabowanym ludności dobrem. Najwierniejsi czekają na ciebie tu niedaleko w puszczy na południu. Pilnują traktu na wypadek gdyby nekromanta dowiedział się o sprowadzeniu cię.
- Muszę tam jak najszybciej wyruszyć.
- Musisz odpocząć i nabrać sił. Wyruszysz, kiedy powrócisz do dawnej formy.
- Szkoda, że nie mam tu mojej dawnej broni. Ręka pewnie szybciej przypomniałaby sobie ciosy.
- Nic się nie martw, twój rynsztunek nie wpadł w ręce Kościeja. Ukryliśmy go. Każdy z elementów został ukryty osobno. Ludzie z pobliskiej wioski nam pomagali będą wiedzieć gdzie jej szukać.

Następnego dnia Słońce wzeszło tak jak zawsze. Mirko uzbrojony jedynie w miecz wyruszył sam na spotkanie z drużyną. Dobromir wyruszył inną drogą by odwrócić uwagę Kościeja i zebrać rozproszone wojska księcia.

Po kilku godzinach marszu dotarło małej wioski otoczonej palisadą. Wszedł przez otwarta bramę, nikt go nie zatrzymał. Czuł jednak na sobie wzrok mieszkańców. Zatrzymał się na placu w środku wioski.
-Kogo zapytać o mój rynsztunek - mówił sam do siebie, rozglądając się dookoła. Nie widział nikogo, kto mógłby być sołtysem. Usłyszał natomiast czyjeś zawodzenia, ruszył między domy i zobaczył jakiegoś chłopa lamentującego na progu. - Co ci się stało, dobry człowieku? - Zapytał książę.
- O bogowie... O Światowidzie... O ja biedny, biedny. - Zawodził dalej chłop.
- Co ci się stało?
- Och, wybacz nieznajomy, że nie proszę cię do chaty, ale dwa dni temu zachorowała moja żona. Leży biedaczka chora nie ma kto izby posprzątać.
- Tak, to wielka tragedia. A po znachora posłaliście?
- Posłałem, posłałem ale co z tego, jak kolejne nieszczęście się na moją głowę zwaliło. Troje dzieci z naszej wioski zaginęło w lesie, jednym z nich był mój syn Staszko. Szukaliśmy ich, ale nic nie znaleźliśmy. Boimy się wchodzić głębiej w las bo pełno tam wilków i niedźwiedzi.
- Wilki i niedźwiedzie nie są mi straszne. Mogę wam pomóc, przyda mi się taka dodatkowa lekcja fechtunku. Którędy dotrę do tego lasu?
Odnalezienie dzieci w lesie Zajęło księciu kilka godzin. Kilka razy spotkał wilki, jednak ostrze jego miecza poradziło sobie z nimi znakomicie. Gdy wrócił wieczorem z całą trójką Wszyscy mieszkańcy dziękowali mu za pomoc. Niektórzy z nich rozpoznali w nim księcia. Ktoś przyniósł jego zbroje inny hełm.
- Nim odzyskasz miecz i tarczę będziesz musiał nam dowieść, że jesteś godzien na powrót być naszym władcą. - Powiedział wąsaty sołtys. - Prześpij się jutro pomożesz nam w kilku pracach.
Rankiem wybrał się książę do pasieki, w której panoszyły się niedźwiedzie siejąc spustoszenie wśród uli. Potem wraz z pastuchami wyruszył ze stadem krów na pastwisko. Nie miał paść bydła, lecz chronić je w czasie drogi przed atakami wygłodniałych wilków. Również temu Zadaniu podołał bez problemu.
Niedaleko pastwiska wznosiła się starożytna świątynia jakiegoś zapomnianego boga. Pastuszkowie opowiadali o czających się wewnątrz niebezpieczeństwach i magicznych bramach zdolnych uwięzić nieostrożnego śmiałka w komnacie bez wyjścia. Właśnie tam ukryto miecz księcia, spoczywać miał na jednym z ołtarzy. Nie było wiec innego wyjścia jak wybrać się tam. Pierwszą bramę otworzył z pomocą jednego z pastuszków, dalej musiał radzić sobie już sam. Walcząc z zamieszkującymi ruiny szkieletami i otwierając coraz to przemyślniejsze bramy dotarł do sali gdzie na kamiennym ołtarzu spoczywał jego dawny miecz. Podniósł go ostrożnie i starł warstwę kurzu. Tak to była jego broń, ciągle jeszcze ostra.
Usłyszał za plecami jakiś szczęk, odwrócił się ale było już za późno. Zębata brama opadła ciężko więżąc Mirka w komnacie. Próby podniesienia jej spełzły na niczym, nawoływania również nie sprowadziły oczekiwanej pomocy. Książę zaczął więc rozglądać się po sali. Nie było tu w zasadzie nic ciekawego, pajęczyny oplatały białym całunem figury zapomnianych bogów, a gruby kobierzec kurzu zaburzony był tylko w miejscach, gdzie chodził Mirko. Po chwili jednak dostrzegł gdzieś w mroku rzeźbę, która lekko poruszała się pod pajęczyną. Podszedł bliżej i zobaczył coś dziwnego. Nie była to rzeźba jak inne, była to kolumna lewitujących kamieni. Na posadzce przed nim i lekko fosforyzował jakiś dziwny symbol. Wiedziony instynktem wszedł na znak. W jednej chwili otoczyły go niebieskie płomienie przesłaniające świat. Gdy opadły w około nie było już świątyni, stał w lesie obok podobnej kolumny. Gdzieś spomiędzy drzew dobiegał go gwar ludzkich rozmów, gdakanie kur i porykiwanie bydła. Poszedł w tamtym kierunku aż znalazł się przed brama dobrze znanej sobie wioski. Szybko odszukał sołtysa, chciał jeszcze dziś wyruszyć po tarczę i odnaleźć swoich wojów.

Tarcza była ponoć ukryta na wyspie, do której prowadził wąski most. Nocą widać było na wyspie tajemnicze ogniki w powietrzu rozlegały się dziwne wycia. Późnym popołudniem dotarł Mirko na brzeg jeziora, na którym znajdowała się wyspa. Odnalazł wąski omszały mostek i ostrożnie na niego wszedł. Stare deski były śliskie. Każdy krok mógł spowodować zawalenie się mostku, książę szedł więc niezwykle ostrożnie. Z ulgą postawił stopę na wyspie w tym momencie mostek uznał, że już nadszedł jego czas i z głośnym chlupotem zniknął w wodzie.
Odnalezienie tarczy zajęło trochę czasu, gdyż wyspa okazała się małą zbrojownią. W końcu odnalazł gdzieś pod stosem potrzaskanych puklerzy i tarcz, tę której szukał. Teraz pozostała jeszcze kwestia powrotu na ląd. Przepłynięcie w pław nie wchodziło w rachubę gdyż rynsztunek ściągnąłby księcia na dno. Bogowie jednak czuwali nad prawowitym władca tej krainy. W małej kapliczce odkrył w podłodze płytę, którą można było podnieść. Poniżej znajdował się jakiś ciemny korytarz. Nie namyślając się wiele Mirko zeskoczył w dół. W sączącym się z sufitu świetle dostrzegł pochodnię wsadzona do metalowego ucha przymocowanego do ściany. Skrzesał ogień i ruszył przed siebie. Echo potęgowało jego kroki, na ścianach tańczyły szalone cienie, z sufitu kapała woda tworząc na podłodze wielkie kałuże, Szedł już dobrą chwilę starając się nie zgubić w tych wilgotnych podziemiach, gdy usłyszał jeszcze inne dźwięki. Jakby klekot drewnianych kołatek, zaraz tez zobaczył kilka par świecących ślepi. Umocował pochodnię w ścianie i poprawił paski tarczy. Z mroku korytarza wyskoczyło na niego kilka szkieletów, uzbrojonych w zardzewiałe miecze i resztki tarcz. Kłapiąc szczerbatymi szczękami uderzyły na księcia.
Uzbrojony we własny miecz i chroniony zbroją, hełmem i tarczą Mirko był jednak trudnym przeciwnikiem. Jego miecz bez trudu kruszył spróchniałe kości i po chwili po napastnikach zostały jedynie walające się po podłodze resztki. Korytarz zakręcał jeszcze kilka razy by wreszcie kończyć się schodkami, nad którymi wzniesiono identyczną kapliczkę jak tą na wyspie. Słońce chyliło się już ku zachodowi jednak książę zdecydował, że nic wróci do wioski. Poszedł prosto na południc gdzie za przełęczom zaczynała się puszcza, w której oczekiwała go jego drużyna.
 

Jakie przygody go spotkały dalej i czy odzyskał swój tron opowiada już całkiem inna historia.